top of page

Czym Oczarowuje Indonezja - Ludzie

Zdjęcie autora: AzjatyckiAzjatycki

Przegapiłeś poprzedni post? Kliknij tutaj


Obywatel Wysp Szczęśliwych

[...] Pewnie się Państwo zastanawiają czym tak oczarowała mnie Indonezja? Tylko posłuchajcie... [C.D.]

Zaryzykuję stwierdzeniem, ze nie ma milszych i bardziej uczynnych ludzi na świecie niż Jawajczycy. Głośno jest o uśmiechniętych Tajach, czy Balijczykach, ale ich uśmiech często napędzany jest szelestem USD. Jawa to inna baja. Tu ludzie się uśmiechają do siebie i do Ciebie, bez powodu, za darmo, po prostu. To aż na prawdę czasem wkurza (ale tylko na chwile bo uśmiech jest zaraźliwy). Spróbuj się tylko człowieku nauczyć dwóch słów po indonezyjsku, a od razu zyskasz przyjaciela. Gdy tylko wskoczysz na wyższy poziom indonezyjskiego, z miejsca awansujesz z kumpla na “brata” lub “siostrę”. Krótkie wyjaśnienie? “Prosz bardz”. Wyobraźmy sobie, że Jawa nie jest częścią Indonezji tylko osobnym bytem państwowym. W tej sytuacji, wyspa znalazłaby się w pierwszej dziesiątce w światowym rankingu gęstości za(prze)ludnienia, zaraz po Bangladeszu. Ludzie są wszędzie. W dżungli, w mieście, na wsi, w górach. Otwierasz lodówkę, a tam ludzie. Jawajczycy panikują, gdy ludzi nie ma, dlatego za bardzo nie zapuszczają się na inne wyspy. Biorąc pod uwagę ten fakt, proszę sobie wyobrazić co by się stało gdyby Jawajczycy mieli “słowiański agresywny styl”. Procent przeludnienia prawdopodobnie szybko by się samo rozwiązał. Indonezyjczycy wypracowali sobie swój własny narodowy charakter. Pomimo pięciu rożnych religii (oficjalnie, faktycznie wierzeń jest więcej), przynajmniej dwóch rożnych narodowości*, pięciu rożnych języków (tak, tak, na samej Jawie), wszyscy Jawajczycy tworzą jedna familię. A ta jak ta tkanina, co czasem się ściera, trzeszczy… i coś tam, ma swoje gorsze chwile, ale generalnie jest zbitą, wartką grupą, ciężko pracujących miłych mróweczek w wielkim jawajskim mrowisku. Jak się tak jedna mrówka napatoczy na ulicy drugiej mrówce, to się staje tej drugiej mrówki rodzeństwem. Zasada jest bardzo prosta. Jeżeli mężczyzna jest w twoim wieku, automatycznie przepoczwarza się w twojego brata. Jeżeli jest starszy lub zajmuje wyższą pozycję społeczną (lekarz, nauczyciel, mnich, szefuńcio), nazwiesz go ojcem. Analogicznie jest z przedstawicielkami płci pięknej. Terminologia jest trochę pokręcona, jak i cały kraj i różni się znacznie w zależności od wyspy ( każda większa wyspa ma swój język ) czy nawet od regionu na jednej wyspie. Tj. do brata zwrócimy się abang, ale też Adik (w zależności od wieku), Mas (w zależności od regionu na Jawie), Koko czy Batur (w zależności od wyspy). Czy zdarzają się kłótnie w rodzinie? Nader rzadko. Widziałem raz stłuczkę samochodowa, w Polsce byłaby “pyskówka”, w Rosji poszedł by w ruch bejsbol i kastet. W Indonezji zaś jeden pan trzymał się za rozcięte czoło i starając się wytrzeć krew z uśmiechem tłumaczył drugiemu “bracie – nie powinieneś wyjeżdżać z podporządkowanej, pod prąd na pełnym gazie”. Drugi pan na to, że się nie do końca zgadza (z uśmiechem i “bratowaniem”, nie inaczej), bo może i pod prąd, ale ruch był mały, a i nie jechał jakoś za szybko. Jeden drugiemu zapłacił, żadnej policji (policja w Indonezji nie jest od rozwiązywania problemów, a od ich tworzenia) i w długą. Nie ma krzyków, nie ma dramatów ulicznych bo to doprowadziłoby do utraty twarzy. “Lepszy dla niego byłby świt zimowy. I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta” niźli taka potwarz jak twarzy utrata. Zresztą pojęcie utraty twarzy jest na tyle istotne, że może zostawmy je sobie na inną okazję. Postaram się je dokładnie omówić i podać przykłady, żeby trochę bardziej zrozumieć Azjatów.

1 kłopot, 1000 rąk na pokład.

Na Jawie często brakuje infrastruktury (a i tak jest najbardziej rozwiniętą częścią Indonezji). Gdy stanie się coś powiedzmy, niepożądanego, zaraz pojawia się 500 osób do pomocy. Pewnego razu jechałem przez centrum miasta. Spieszyłem się jak diabli bo za 20 min miałem rozpocząć zajęcia j. angielskiego na uniwerku. Pomimo tego, że spóźnienia zdarzają się nader często i są jak najbardziej akceptowalne, tym razem to ja miałem wykładać bo kolega zachorował. Pech chciał, że w przednim kole złapałem flaka. Jak się człowiek spieszy... to nieszczęścia chodzą parami, wiec momentalnie zrobiło się szaro-buro i lunęło z nieba jakby się anieli uwzięli i kopnęli gigantyczne wiadro ciepłych pomyj zawieszone nad moją głową. Ulice wartkimi potokami się stały i ugrzęzłem po kostki w syfie miasta Malang (nota bene nazwa w bezpośrednim tłumaczeniu oznacza “pecha”), na samym środku skrzyżowania, w “stroju galowym” i z niepełnosprawnym motorem. Don’t panic dude! Wyjmuje telefon – nie ma zasięgu (centrum miasta SIC!) bo pada. Teraz przychodzi czas na krotka panikę i szybkie działanie. Pchając w błocie po kostki motocykl, omijam masy innych motocykli, które nie zwalniają (typowe dla regionu) i ochlapują mnie szarą mazią Azji. Łamiąc wszystkie te nieistniejące przepisy, których i tak by nikt nie przestrzegał, ślizgam się w japonkach w kierunku najbliższego parkingu (na Jawie nie ma chodników. Nie ma. NIE MA!). W tym samym momencie pojawia się znikąd smagły parkingowy z wpół -dymiącym, rozmoczonym kiepem w ustach. Deszcz spływa mu gęstymi strugami po twarzy i z niekrytą radością pyta: Apa kabar? (jak się masz?) . Czego się cieszysz? (myślę zdruzgotany) i odpowiadam pełnym sarkazmu tonem, którego on i tak nie wyłapie - Baik (dobrze).

Po nieproszonych oględzinach stwierdza z bystrością Einsteina/ wujka Mietka,– “guma”. Guma jak nic. We mnie wzbiera słowiańska furia i zabieram się do pchania monośladu w odwrotnym kierunku niż ten pan. W Indonezyjczyku zaś wzbiera indonezyjski samarytanizm. Gość zostawia wszystkie indo-pyrkawki (których nota bene winien był pilnować), wyrywa mi motor i zaczyna pchać mój w kierunku (tego samego) skrzyżowania. Całe moje azjatyckie życie walczę ze stereotypem białego pana kolonizatora, który to stereotyp jest w Indonezji narzucany wszystkim białym siłą - takie gąbrowiczowskie "upupienie" (nawiasem mówiąc bardzo to śmieszne, bo nic mi nie wiadomo o narodach ciemiężonych przez Polaków), toteż rwę się by samarytaninowi pomóc, a on pomoc tę odrzuca. Pcha “pyrkawkę” dalej, 500 m, może kilometr, po kolana brodząc w błocie, aż do Tambal Ban – ulicznego szpitala dla sflaczałych. “Guma” – tłumaczy mechanikowi. Mechanik, drapie się po czole, kopie we flaka – “ya…. guma, jak nic” - trzeba łatać. Dziękuje parkingowemu bardzo za pomoc i tłumaczę mu ze jakieś 500 motorów zostało bez nadzoru. „Wujek Mietek” ma już inne plany na to popołudnie. Ręce założone, wypluwa peta, który przypomina teraz wyzuta gumę orbit i uzupełnia jamę ustna świeżuchnym bezfiltrowcem o zapachu goździków. Moja polska podejrzliwość znowu odnosi sukces w osądach. Już miałem w głowie historie, że przecież nic za darmo i pan będzie chciał góry złota za tę pomoc. Po 40 minutach mechanik skończył. Chce płacić, parkingowy łapie mnie za rękę. Jaw drop. Płaci za mnie. Parkingowy, który dziennie zarabia mniej niż ja za 10 minut mojej pracy, płaci za mnie. Twarz roztapia mi się w karminie pąsowatosci. Nie ma opcji – wciskam mu pieniądze do reki. Odpycha je ze zdwojona silą i ze złością w oczach. Co więcej bierze motor i pcha w kierunku świateł, gdzie się zegnamy w setkach mojego dziękuje i setkach jego “tak masalah” (nie ma za co).

Odosobniony przypadek? Nic z tego. Masa przykładów. Nieudane napiwki dla kelnerów, którzy tłumaczyli mi ze zapłaciłem za dużo i należy mi się reszta. Gdy bylem chory, ludzie z pracy przywozili mi jedzenie, napoje izotoniczne i pytali po dziesięć razy czy już lepiej się czuje (kiedy ktoś z poza rodziny ostatnio Cię odwiedził gdy byleś chory?). Samoznajdujące się autostopy ( gdy szedłem poboczem, a nie było chodnika – bo chodnika NIE MA!) i ludzie pytający jak mogą pomoc. Zaproszenia na obiad, kolacje, a nawet wesele (kiedyś o tym napisze) od obcych ludzi. Jeżeli komuś jeszcze mało, to serdecznie zapraszam na wyprawę z nami. Gwarantuję swoim dobrym imieniem przynajmniej jedną taką sytuację, po której Państwo mi przyklasną. Indonezja stoi dobrymi, serdecznymi ludźmi, dlatego właśnie ich uznaje za najbardziej magiczną część tego kraju. Czym jeszcze oczarowuje Indonezja?. Wypatrujcie znaków na niebie i ziemi oraz śledźcie fanpage. Obiecuje, że C.D.N.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

* Oczywiście w całej Indonezji jest zdecydowanie więcej nacji, ale tutaj mowa o Jawie, gdzie głównie spotkamy rodowitych mieszkańców Indonezji oraz Chińczyków. Co ciekawe Chińczycy w dużej mierze zatracili zdolność posługiwania się językiem mandaryńskim (poprzez szowinistyczne działania rządu indonezyjskiego zakazującemu w przeszłości posługiwania się językiem chińskim) i przeszli na protestantyzm (z racji mniejszej kontroli życia prywatnego niż w przypadku dominującego na Jawie islamu). Kiedyś dokładniej opiszę ten ewenement.

0 komentarzy

Comments


© 2016 Stworzone przez AzjatyckiTrip dla AzjatyckiTrip.com należącego do Spółki Wagabunda Travel S.C.  NIP: 8943135870 REGON: 381938981

Zezwolenie Marszałka Województwa Dolnośląskiego w rejestrze Organizatorów Turystyki numer zezwolenia 797/2/2019 ​

Gwarantem Twojego bezpieczeństwa jest WIENER Towarzystwo Ubezpieczeń S.A.  Suma ubezpieczenia: 50 000 EURO

Wszelkie prawa zastrzeżone ©2018 Biuro Podróży Wagabunda Travel S.C. | wagabundatravel.com

bottom of page